Agnieszka Dobkiewicz jest dopiero początkującą pisarką losów wojennych na polskim rynku, a ,,Dziewczyny z Gross-Rosen" są jej drugą publikacją.
Sześć kobiet, Żydówek, które zostały zesłane do różnych oddziałów obozu Gross-Rosen. Poznajemy losy Ruth Eldar, która w getcie szyła, by dostać miskę zupy, a po wojnie została wziętą projektantką ubrań. Nie mniej tragiczne są losy Felice Schragenheim, która w czasie wojny miała kochankę, ale niestety ktoś wydał ją i gestapo zesłało kobietę do obozu. Fela Szeps, pisząca dziennik, zmarła dzień po odzyskaniu wolności. Gerda Weissman-Klein wyszła za mąż za oswobodziciela, założyli fundacje, promujące pokój i szacunek do historii. Aliza Besser straciła męża, Halina Elczewska poświęciła swoje życie czynieniu dobra.
Choć wydawać się może, że większość przytoczonych historii skończyła się dobrze, to na kartach losów każdej z bohaterek możemy zauważyć rozpacz po stracie bliskich, niedożywienie, byly to kobiety cierpiące głód i nie znające swojej przyszłości. Często pracowały ponad siły, ,,przelotowo" znajdowały się w Auschwitz, skąd były wysyłane do dalszych obozów. Wyruszały w marszu śmierci, wiele z ich przyjaciółek-więźniarek nie doczekało szczęśliwego końca wojny. Dlaczego przyszło im zmierzyć się z tak okrutnym losem? Bo były Żydówkami? Tragiczny los, wart upamiętnienia.
,,Dziewczyny z Gross-Rosen" to przejmujące świadectwo bohaterstwa kobiet, będących w różnym wieku, które bez pytania o zdanie zostały poddane okropnej próbie człowieczeństwa. Wszystkie z nich wyszły z niej zwycięsko, ale jakim kosztem...
Moja ocena: 5/6